Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom I.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naprzód, podniósł ją do poświęcenia.
— Słowa! dzieciństwa! poezja! co innego tamta a dzisiejsza społeczność.
— Ludzie zawsze są ludźmi.
— Próżnobyśmy rezonowali, rzekł Dembor trochę urażony śmiałą djalektyką siostrzeńca... nie zrozumiemy się nigdy... Tobie zawsze zachciewa się sztuki po cichu... ale i dla sztuki nie ma miejsca, gdzie chleba powszedniego omal...
— Wszakże ani nam, ani nikomu z otaczających nigdy go nie brakło.
— Cóż to jest za dobry byt! szydersko przerwał Dembor, zaspokojenie pierwszych potrzeb niczem jest jeszcze... to zaledwie początek. Dla czegoż nie mamy się starać, by temu wieśniakowi dać zasmakować w czemś lepszem nad to do czego on przywykł?
— Nawyknienie do zbytkowych potrzeb nie uszczęśliwi go, rzekł Michał — lepiej dać mu ducha co szczepi pogardę niedostatku, i daje siłę zwyciężenia ubóstwa, niż grosz, który budzi pragnienie nienasycone.
— Gdzież będzie granica starania? kiedy dosyć? — nieśmiało przemówiła Anna w obronie brata.
— Granicy tu nie ma, zawołał wuj — postęp bez końca, praca bez końca.
— A kiedyż przyjdzie czas spoczynku, modlitwy i sztuki?
— Wyście, moje dzieci, z całkiem innego świata, przerwał Dembor — przywykłe żyć samą karmią niebieską — wam to trudno inaczej wytłumaczyć jak przykładem. W wielkim ogromie ludzkości, której przeznaczeniem zlać się w potężną całość, kto wie czyśmy nie na ostatnim szczeblu, patrzcie na Europę, na Amerykę, co ulepszeń, jaki byt, jaka pomyślność materjalna! nie jestże to do zazdrości? Jest tam sobie i trochę sztuki i literatury i poezji, ale...
— Tak, ale czyż wuj nie postrzega, że to wszystko we Francji, w Ameryce, w Anglji, przechodzi powoli w towar, w wyrób, na zakaz i handel, a cała społeczność w spółkę komandytową?... We Francji już skarżą