Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
191

P. Mateusz nie wiedział co odpowiedzieć, szukał jednak w głowie, za coby mógł jakiekolwiek tłumaczenie uczepić, ale napróżno. Sędzia usiadł i rzekł.
— Trudno abym ci przywrócił moją przyjaźń i szacunek, nadto cię już znam panie Mateuszu, chciałbym jednak skończyć z tobą?
— Na cóż kończyć — ja się niczego nie dopominam, ja nic nie chcę —
— Jest to jeszcze łaska z twojéj strony? nieprawdaż? I wielka łaska! Lecz ty się dziś niedopominasz, bo ja żyję, bo nie chcesz żebym cię tak wystawił przed sądem jak jesteś, niewdzięcznym, to mało ale podłym złodziejem.
— Panie Sędzio!
— Obrażają cię słowa, a nie bałeś się uczynku? Dziś ty mnie nie zaczcpiasz, ale gdybym jutro umarł, pozwiesz pozajutro moich biednych synowców i wyzujesz ich z ostatniego kawałka chleba, za to, że ich stryj podał ci rękę i pomógł, nieprawdaż?
P. Mateusz gryzł wargi i milczał.
— Chcę więc skończyć z tobą panie Mateuszu, ustąpię ci coś z twojéj kradzieży i będę milczał.