Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
126




X.

B to wieczór, w pokoju pani Podkomorzynéj paliła się na stoliku świeca pod umbrelką, psy spały na poduszkach, Jejmość włożywszy na nos okulary i odebrawszy młódki, zasiadała do marjasza z Bałabanowiczem, który utarłszy nosa i zwinąwszy chustkę w naleśnik przysuwał sobie poufale krzesełko. Zegar w sieniach bił siódmą, służba była w kuchni, a Jan tylko jeden zasypiał na ławce i marzył o Anieli.
— Dziwi mnie to, Bałabanosiu, rzekła Ciotka rozdając karty, że P. Mateusz tak rzadko i coraz rzadzéj bywa w Złotéj-Woli.
— Co pani chce, odpowiedział biorąc karty plenipotent, to człowiek najniewdzięczniejszy! Nie umie on szanować pani i wygląda tylko co najrychléj sukcessij!