Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
113

zamknęły, zapadała kortyna, kończyła się komedja, i zimny egoista wracał do naturalnéj postaci.
Anna znosiła to jak Anioł! Przekonawszy się, że użalanie na cierpienie, innego skutku nie sprawia, tylko podbudza jeszcze męża, do wymyślania męczarni, milczała cierpiąc i nie wydawała że cierpi. Ile razy P. Mateusz poznał co jéj nie miłém było, wysilał się, żeby to stokroć powtórzyć i nasycić się jéj męką. Anna więc chcąc sobie ulżyć musiała udawać zupełną na wszystko nieczułość. Z równą pilnością trzeba było kryć co przyjemność czyniło, bo Mateusz nie omieszkałby zagrodzić jéj drogę najniewinniejszych nawet rozrywek. Rozważcie więc położenie tej kobiéty, i pojmijcie jéj męczarnie.
W domu była ona tylko pierwszą sługą męża, a to pierwszeństwo nadawało jéj przywiléj smutny odpowiadania za wszystkich i wszystko. Cokolwiek kto źle zrobił, pani wszystkiemu była winna, pani za każdego odpokutować musiała. A jednak nic do niéj nie należało, żadna część zarządu domowego, żadne rozporządzenie dochodów, nic a nic. Najcięższe tylko,