Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
111

powierzchownością mniéj więcéj znośną, gdyż jakieś uczucie przyzwoitości nie dozwala im zupełnie obnażyć się przed ludźmi, chyba w ostateczności. W domowém pożyciu dopiéro odkrywają się oni ze wszystkiém. Tu samoluby nie chcąc sobie nawet zadać pracy ukrywania swego bezecnego charakteru, mało dbając o szacunek otaczających osób, bezwstydnie okazują się im w całéj szkaradzie swojéj.
Tyrani domowi nie cierpią najmniejszego sprzeciwienia się swéj woli, nie chcą uczynić najdrobniejszéj ofiary z siebie, a wszystkim każą naginać się posłusznie przed sobą i służyć namiętnościom, chętkom, kaprysom. Tacy to jednak ludzie nie raz uchodzą w opinij za zacnych obywateli, surowych ojców familij lecz sprawiedliwych i rozumnych; gdy w istocie są to zbrodniarze, którym do dopełnienia zbrodni większéj, brakło tylko okoliczności lub śmiałości. Są bowiem tchórze jak wszyscy egoiści.
Takim był i P. Mateusz, a życie Anny z nim nie wiem czy nawet malować potrzeba. Któż nie pojmie co to było za życie? Z jednéj strony uległość, poświęcenia nieustanne, męczarnie, z drugiéj nielitościwe wymaganie coraz nowych