Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
97

jąca przyzwoitości, wyglądała na swojéj kanapie jak stare malowidło z ram wyjęte i na chwilę podżywione, ruszające się choć nie żywe.
Bałabanowicz w kącie pił za sukcessy młodych państwa, a z podełba poglądał na Podkomorzynę. Sędzia chodził smutny i milczący. Reszta sąsiadów zbiegła się z tą jastrzębią ciekawością, z tą chciwością plotek, obaczenia czegoś nieprzyzwoitego, dowiedzenia się tajemnicy, złapania jakiejś śmieszności, która tak panuje na wsi. Wszyscy oni zdawali się chodzić tylko i szukać po kątach, żeby mieli jutro o czém gadać i śmiać się. Mrugali na siebie, szturchali się, czynili sobie uwagi i już w myśli oblizywali się na mające wyrosnąć plotki. Ani teraz nawet P. Mateusz nie zbliżył się do Anny, ledwie ją przywitał, ledwie ją w rękę pocałował, przy zamianie pierścieni, potém wmieszał się do młodzieży i ufając temu, że go Podkomorzyna nie dójrzy, puścił sobie cugle, tak długo zmuszony w tym domu, grać jak mówił, rolę sensata.
Z powodu téj wielkiéj uroczystości, porządek życia w Złotéj-Woli, tak surowie utrzymywany, na dni kilka się przewrócił; co niezmier-