Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak gdyby był najzdrowszym, a żegnając ją odjeżdżającą wpół żartem powiedział:
— Niechże ciocia jadąc do mnie przywiezie pannę Maryannę. — Kto wie jaka mnie podróż czeka, chciałbym się z nią pożegnać...
Było to niby w śmiech powiedziane, ale w następnym tygodniu wybierając się do chorego, łowczyna wzięła starszą córkę i Marysi zaproponowała, aby jéj towarzyszyła.
Dziewczę było mocno wzruszone, zawahało się, lecz gdy łowczyna powtórzyła jéj życzenie chorego, milcząc usłuchała.
Pojechali do Kraskowa.
Całą drogę Maryś milczała, łzy mając w oczach; — Podrębski gdy ją zobaczył, jakby odżył... Nigdy się to dawniéj nie trafiało, teraz ją w rękę pocałował.
Po pierwszéj chwili zakłopotania, Maryś ośmieliwszy się chorego bawiła, posługiwała jemu i łowczynie... i, choć smutna, przyniosła tu trochę życia i wesela.
Na wyjezdném o kiju się za niemi do drzwi powlókł p. Kalasanty, i ostatnią idącą Maryś jeszcze raz za rękę wziął, całując.
— Niech pannie Maryannie pan Bóg płaci za to, żeś mnie chorego odwiedziła! Nie wesoła to