Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! niechże Bóg uchowa!!
Trzeciego dnia Staszek, którego podróż wiele czasu potrzebowała, musiał Maryś pożegnać.
Dziewczę rozstawało się z nim ze łzami.
— Gdy przybyć nie możesz, to choć napisz czasem słowo! szczebiotała. Prawda, że wy tam tego pisania i psucia oczów macie do zbytku, ale do mnie dosyć dwa słowa... Bylem wiedziała, że żyjesz i o mnie pamiętasz...
Staszkowi gdy na furkę, którą mu łowczy dać kazał do miasteczka, siadał, w głowie się zupełnie zamąciło i z tego wielkiego szczęścia, jakie go tu spotkało, i ze smutku nad dolą własną.
Lecz jak tu się było wydobyć z téj niewoli?
Wprawdzie pobyt przy rejencie miał swe wielkie korzyści.
Pisanie i przepisywanie uczyło, stary mówił, tłumaczył, objaśniał, książki poddawał, do czytania zachęcał, a Stach w téj samotności, aby z nudów nie umrzeć, karmić się niemi musiał.
Lata przebyte w Wólce usposobiły go na coś więcéj niż prowentowego pisarza, lecz zarazem zwarzyły młodość jego, nadwerężyły zdrowie, odjęły odwagę do życia.
Zestarzał na duchu w téj atmosferze chłodnéj i ciemnéj.