Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie gniewaj się za to, co powiem, ale ja sobie dzieckiem myślałem, że, jak Bóg da, pobierzemy się kiedyś — i to będzie dopiero szczęśliwość!
Maryś się mocno zaczerwieniła, ale oczy wlepiła w niego śmiało.
— Ty sądzisz, że ja téż nie myślałam sobie, iż się pobrać musimy? A pocobyśmy się kochali? Ale i dziś tak samo... powiadam sobie... poczekamy, a pobrać się — pobierzemy, bo my dla siebie przeznaczeni.
Schwycił się Staszek po rękach ją całować, aż mu łzy w chorych oczach stanęły.
— O, ty, Maryś moja złota! zawołał — jakaś ty dobra... jakaś ty anielska...
— Pamiętam ci ja to dobrze, gdyś do Błotkowa przyjeżdżał i ostatni grosz swój mi oddawał.
Chłopak jéj mówić nie dał.
— Co tam było wielkiego, rzekł... Jużci to pewna, że dla mnie raj i niebo byłoby z tobą, ale naco ty sobie masz moją biedą świat zawiązywać? Ty — mój Boże, znajdziesz na wybór ludzi i młodych i majętnych — a ja... Spuścił głowę i dodał.
— Toćbym chyba sumienia nie miał.
— Cicho bądź! przerwała Maryś, rękę mukładnąc na ustach. Żeby się o mnie kólewicze