Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Choć rzadko go widywała w Błotkowie — ale zawsze miała nadzieję, że się zjawi.
Tu ją postradała prawie, więc tęskno jéj było.
Miała do niego rodzaj przywiązania, jakie się rodzi między ludźmi, których losy są podobne i którzy sierotami będąc — na całym świecie siebie tylko mają.
Wiedziała, że w Staszku zawsze znajdzie opiekuna.
Nie prawili sobie nigdy żadnych serdeczności, ni słodyczy; ani jedno, ni drugie nie oświadczało się z przywiązaniem, witali się poprostu, żegnali kiwnięciem głowy; — ale Staszek myślał o niéj jak o siostrze, ona o nim jakby o kimś z rodziny.
Staszek już dorastał, wąs mu się sypać zaczął, i — we dworze, w którym służył, na pokusy różne był wystawiony.
Fraucymer saméj pani był liczny, bo się w haftach kochała i trzymała do nich zawsze dziewcząt kilka. Pisarz ze swego urzędu kwalifikował się do umizgów w garderobie. Wszędzie się to praktykowało. Rzucano okiem na przystojnego chłopca, który się uśmiechał, ale na prawdę do żadnéj nie przystał.
Wyrostek ten Maryś, jeszcze zawsze trochę dziecinnie i kozowato wyglądająca, wydawała mu