Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byle posępnych twarzy nie widzieć i jęku nie słyszeć.
Wiejscy ludzie tak tę naturę państwa znali, że czasem zmuszali się do płaczu, bo nim wszystko było można wyrobić.
Jeżeli się co trafiło niepomyślnego, o co na świecie nie trudno, trzeba było widzieć do jakich sofizmatów rzucał się łowczy, jak przekonywających argumentów zażywała jéjmość, aby strapienie conajprędzéj odpędzić:
„Bóg dał — Bóg wziął“ „Głową muru nie przebijesz“. „Zbytnim smutkiem pana Boga obrażać nie trzeba“...
Łowczy, choć nie nadużywał trunku, ale w ostateczności — i „dobry trunek na frasunek“, wywołał.
Reasumowano w końcu wszystko:
— Nie gadajmy o tém.
I nazajutrz dawne życie się rozpoczynało.
Święta, zapusty, kuligi, imieniny, urodziny, rocznice wszelkie, obchodzono przy wielkim gości i przyjaciół zjeździe, a choć dom był nie zbyt obszerny, miejsca nikomu, jadła ni napoju nie zabrakło.
Łowczy nieprzyjaciół nie miał, i dlatego się w sprawy publiczne nie lubił mięszać, aby nieprzyjaciół sobie nie robić. Powołaniem jego było