Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiało, trwożnie, a Salomonowa dziwowała się patrząc, że wprost do niéj idzie.
I dziewczę podeszło bliziutko nie mówiąc nic, schwyciło za rękę zapracowaną, pocałowało... i odezwało się cicho.
— Maryś Myszkówna...
Salomonowa nie zrozumiała zrazu, patrzała z osłupieniem.
— Maryś Myszkówna, — powtórzyła dziewczyna i stała drżąca.
Nierychło kobieta w ręce plasnęła.
— Jezusie Nazarański! a ty tu co robisz...
— Podkomorzyna umarła; załkało dziecię.
— Masz tobie!!
— A nas rozpędził, — dodała Maryś.
Salomonowa głową i sobą poczęła rzucać w lewo i prawo.
Stały tak chwilę; dziewczę płakało, pomyślawszy wzięło znowu rękę Salomonowéj i, całując ją — rzekło:
— Weźcie mnie do służby...
Wniosek ten tak się wydał biednéj kobiecie dziwnym, że nań odpowiedzieć nie umiała.
Spojrzała tylko wzrokiem litości pełnym i jakiegoś wstydu; przykro jéj było przyznać się do swojego ubóstwa. Uczucie to jednak trwało tylko