Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i maku umiała coś wyciągnąć. Cały Boży dzień, szczególniéj w lecie, była na nogach; zimą przędła.
Z kądzielą umiała się obchodzić mistrzowsko, — tylko to jedno jéj utrudniało przędzenie, że siadała do niego zawsze niezmiernie znużona, więc często się zdrzemywała.
Było to jakoś w lecie.
Salomon od dwóch dni ryby łowił.
Kobiecisko krzątało się w domu, samo, bo córka Teklusia, lat mająca około dziesięciu, słabowita, ledwie jéj w czém mogła być pomocą. Kaszlała pomimo ziółek, które jéj baby dawały; żółta była, chodziła jak senna — a najmniejszy chłód jéj szkodził.
Ponieważ studzienka w ogrodzie, stara, bardzo brzydką, błotnistą wodę dawała, po lepszą chodzić trzeba było o kwadrans drogi...
Salomonowa tylko co zadyszana z wiadrem wróciła, a było to pod wieczór, gdy ujrzała idące ulicą dziewczę, które się czegoś u ludzi dopytywało.
Sąsiedzi dziewczęciu dworek Bardzickich pokazywali.
Wyrostek mógł mieć lat dziesiątek, ubogo ale schludnie przyodziany. Szło to biedactwo nie-