Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słowo. On sobie z nimi da radę, — wezmą ich gdzie potém do dworu.
Wciąż Staszek spoglądał na Myszkównę, choć nie śmiał już pytać.
— Z dziewczętami trudniéj — mówiła Brzegrodzka... zwłaszcza z temi małemi... Ale za życia podkomorzyny bywało tu dosyć ludzi i pań bogobojnych; — pojadę żebrać dla nich, boć kiedy biedna nieboszczka nic zrobić nie miała czasu, tak ją śmierć zaskoczyła... na mnie ciąży obowiązek... Z tym człowiekiem...
Tu zniżyła głos i dodała z gniewem:
— Albo to się człowiekiem warto zwać! Boże odpuść.
I, jakby odgadła myśl Staszka, dodała.
— Starsze muszą sobie choć do ubogiéj rodziny wracać... Co robić! Przynajmniéj się tu katechizmu nauczyły.
Otarła łzy cisnące się do oczu...
Staszek spojrzał na Maryś.
Ta jakby chciała go uspokoić, przyszła w rękę pocałować ochmistrzynię i poczęła głosem dosyć pewnym:
— Żeby mnie tylko jak się dostać do Błotkowa... Nie mam ci ja tam familii, bo wszystko wymarło, ale matusi nieboszczki kuma szewco-