Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a łowczyna ani chciała słuchać, aby się z nią kiedy mogła rozstać.
Stary pan i ona obchodzili się z nią jak z rodzoném dzieckiem, stała się podporą domu.
Jéjmość ociężała, łowczy się nudził, bez Maryś i w pokoju nie mogli się obejść. Bawiła ich oboje, przyjmowała gości, wydawała z apteczki — snuła się od rana do wieczora po domu, a starzy za nią oczami gonili.
Dwa lata ubiegło tak znowu.
O Stachu nie było wieści i na pozór zapomniano o nim nawet. Jedna Rzepkowa tylko, stworzywszy sobie o nim legendę z wielą własnego wymysłu dodatkami, powtarzała ją.
Maryś unikała wspomnienia o narzeczonym — lecz że nie wyszedł jéj z pamięci, o tém ciche łzy na modlitwie świadczyły.




Dnia jednego, gdy oboje państwo sami siedzieli w bawialni, bo szczególnym trafem nikogo z sąsiedztwa nie było, a Maryś pojechała do miasteczka dla nabożeństwa i domowych zakupów, bryczyna się zatoczyła przed ganek.