Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie było go ani we dworze, ani w ogrodzie ani w okolicy, którą już całą przetrzęsiono.
Domyślając się nieszczęścia jakiegoś — szukano go w stawach, w rzeczce, po studniach, dopytywano po gościńcach. Nigdzie najmniejszego tropu nie wyśledzono.
Maryś była w rozpaczy.
Musiano posłać po łowczanki na ratunek, gdyż Rzepkowa głowę traciła i obawiała się, aby nie oszalała lub w straszną jaką chorobę nie popadła.
Z Szerokiego Brodu zjechali natychmiast wszyscy, i łowczy energiczne śledztwo zarządził.
Okazało się tedy, o czém Rzepkowa nie mówiła, że parę razy Stach w sąsiedztwo gdzieś posyłał, — i że do niego dwa razy czy trzy jakiś nieznajomy średnich lat mężczyzna przyjeżdżał, z którym on zamknąwszy się, godzinami coś pocichu szeptał. Na tego całkiem nikomu nieznanego jegomości padało podejrzenie, iż on chyba Staszka, na żądanie jego, uprowadził.
Łowczy przypisywał tę ucieczkę delikatności człowieka, który dziewczęciu losu zawiązywać nie chciał. Łowczyna zaś pocichu utrzymywała, że musiano ślepemu w inném świetle historyą konkurów ś. p. Kalasantego przedstawić, — i że Sta-