Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rowany, zbiedzony chorobą, wcale ponętnym nie był.
Wiedziała Maryś, że dopóki ślubu nie wezmą, dopóty ciągle przy nim w Kraskowie siedzieć jéj nie wypada. Obyczaj tak chciał, który poszanowania wymagał, aby narzeczeni nie żyli jak po ślubieni.
Maryś jeździła do Kraskowa na godzin kilka i powracała do Szerokiego Brodu, a Rzepkowę posadziła na swém miejscu przy ślepym, który, pomimo szczęścia jakie go spotkało, pogrążony był w sobie i smutny.
Maryś ani o wyprawie swéj, ani o żadnych przygotowaniach do wesela nie myślała, chciała tylko jaknajprędzéj ślubu, aby módz zasiąść przy nim i pilnować go, a życie mu osłodzić.
Staszek jedyną w tém ulgę znajdując, stał się nadzwyczaj pobożnym. Po całych dniach Rzepkowa musiała mu czytywać albo żywoty Świętych lub modlitwy.
Cała ta historya, jakby z tysiąca i jednéj nocy, stała się plotką na kilkadziesiąt mil wokoło obiegającą, powtarzaną, komentowaną różnie i tłumaczoną złośliwie.
Niepoczciwi ludzie zapis uczyniony przez nieboszczyka Kalasantego, uważali jako zadośćuczy-