Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne, porzucić, łza zdawała się wzbierać pod powieką, oczy jej patrzały, nie widząc, myśli gdzieś były daleko.
Z obawą i nieśmiałością, po cichu, jakby walcząc z sobą, zbliżał się ku niej Wacek. Szedł i siły mu się zdało braknąć — i stawał, rumienił się, bladł, aż wreszcie zdobywszy się na odwagę, przystąpił.
Panna Konstancja zwróciła powoli ku niemu główkę, jakby się go spodziewała, nie okazując zdziwienia.
Przystąpił blizko, popatrzał i szepnął cicho:
— Czyż pannie Konstancji nie smutno będzie nas opuszczać?
— A! bardzo — bardzo, — rzekła cicho, — myślałam o tem właśnie. Stryj jest dobry dla mnie, nie wątpię o stryjence — ale kto mi serce mojej anielskiej starościny zastąpi!
— Nie stracisz go pani!
— Daj Boże! to wiem, że moje przy niej zostanie. Było mi tu jak w raju, ale człowiek do niego stworzony nie jest. I westchnęła.
— Pani trochę żal będzie Zalesia, — mówił Wacek, — ale nam tu wszystkim po niej choć z tęsknicy umierać...
Poczekał troszkę, oczy miała spuszczone, i nic nie odpowiedziała.
— Czyż pani nie czuła, nie widziała, — ciągnął po chwili, — jak ją tu kochano?
Rumieniła się twarz panny Konstancji, spojrzała trwożliwie ku starościnie, jakby pragnęła być odwołaną, ale sędzia i ona zajęci byli tak mocno rozmową!
— Panno Konstancjo dobrodziejko, — dodał, — mnie odjazd pani, jak nożem w serce — zabije... Ja — ja! o — mój Boże, choć niegodnym się jej czuję — ja... pani się domyśli... Dla mnie bez niej szczęścia nie ma na świecie.
Mówił jąkając się, przerywając, łykając wyrazy, a panna słuchała, oczu nie podnosząc, tylko widać było w niej poruszenie, które hamować usiłowała. Ręce jej drżały...