Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cek się tak zapomniał, że parobczak dopiero przychodzący po obroki obudził go z zadumy, porwał klucze i pospieszył do gospodarstwa.
Ale teraz, teraz mu ono prawie było obojętnem — myślał tylko, co począć... To się wyrzekać chciał panny Konstancji, nic nie mówiąc nikomu o tem, to znowu na odwagę mu się zbierało, żeby się jawnie oświadczyć, a harbuza dostawszy, mieć już spokojne sumienie. Ta myśl go coraz bardziej rozpalała.
— Dla czego, nim ona wyjedzie ze stryjem nie mielibyśmy szczęścia poprobować?
Ale bez brata uczynić tego nie chciał i bez narady z nim. Żal mu teraz było iż mu tego nie powiedział, a nimby się z nim spotkał, czasu dużo mogło upłynąć.
Wiedząc drogę, którą się puścił Wacek, choć wieczór już był późny, konia kazał kulbaczyć i poleciał. O półtorej mili w chacie leśnika na noclegu spodziewał się schwycić brata. Tak mu pilno było, że konia zhasał, i gdy do chaty przybył, szum na nim stanął. Zaraz po koniu, którego do wody prowadzono, poznał, że go tu zastał.
Zdziwił się Wacek i nastraszył.
— A ciebie tu co przygnało?
Spostrzegł, że ten był jak w gorączce.
— Co mnie przygnało? Nazywaj jak chcesz, Mente captus, stultus, asinus jestem, jak ksiądz prefekt mawiał w szkole... Nie mogłem wytrzymać... przybiegłem na radę.
— Daremna rzecz... ja, ja... choć poprobować muszę... nim nam ją zabiorą. Słuchaj mnie. Cóż to ubogiemu się niewolno swatać do majętniejszej? Odmówią, wyśmieją — mniejsza o to — wszystko to lepsze, niż się z tem brzemieniem nosić...
Wackowi, słuchającemu, piersi się też podnosiły.
— Nie gadaj no! — przerwał — i mnie się tego samego zapragnie, jak Bóg Bogiem!.. Masz słuszność.