Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uważane były za najlepsze lekarstwo. Nie od rzeczy bywał i bigos, gdyż siły wyczerpane krzepkiego pożywienia wymagały. Jedli też wszyscy tak uczciwie i sumiennie, że wkrótce na stole nic nie było, a muzyka iterum iterumque do przerwanego tańca wabiła, i Matuski już w pierwszą parę polskiego prowadził starą podkomorzynę...
Wacek tego dnia po spędzonej nocy w gronie miłych gości, był już tu jak w domu. Znał wszystkich z twarzy, uśmiechały mu się panie, choć prawdą a Bogiem, połowa osób nie wiedziała, jak się nazywał, połowa wiedząc zapomniała, a on, oprócz gospodarza i jego rodziny, nikogoby był nazwać nie umiał.
Dzień ten trzeci jakoś był spokojniejszy, wszyscy się pomęczonemi czuli. Wacek też ze starszemi siadł w ganku na ławie. Stateczny jakiś bardzo człek, podżyły już, z podbródkiem długim, czoło ogromne, wąs spuścisty, który głaskał ciągle — siedział obok niego. Rozmawiali o różnych rzeczach — podobali się sobie wzajemnie, aż ów sąsiad o nazwisko i procedjacją go zagadnął.
Powiedział mu o sobie Paczura, nie tając kim był, ani się zbyt panosząc... Ten też wzajem mu się zarekomendował, jako — pan Benedykt Rewnowski.
Wacek aż poskoczył: — Co? Rewnowski?
Obraził się niemal sąsiad. — A cóż to znów moje nazwisko asindzieja w taki podziw wprawia. — Czyż go to nigdy w życiu nie słyszał?
— Przebacz mi pan, — rzekł Wacek, — obrazy w tem nie ma — ani go to dziwić powinno; właśnie że mi to nazwisko znane jest, dla tego mnie, gdym tu je spotkał, tak zdziwiło.
— O la Boga! — odezwał się sąsiad. — a gdzieżeś to asindziej Rewnowskich spotkał — boć o ile wiem, Rewnowskich herbu Równia, nie ma więcej ino ja jeden jedyny... Miałem brata, ten się nieszczęśliwie ożenił, majętność stracił, żonę słyszę odumarł, a ta z córką, już temu lat kilkanaście będzie — podziała się, i jak w wodę wpadła, cośmy się naszukali, śladu