Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A no, tak! tak! nie puszczę! Pewnie że ją nie mniej kocham i adoruję od tej samej godziny co i ty. Zapierać się nie będę, tak jest! Ale ani ona moją, ani twoją nie będzie... Nie będzie! powtórzył z boleścią.
— Gadajmy spokojnie, — odezwał się Wicek, — otośmy już zyskali, że między nami clara pacta... Wiedziałeś ty o mnie, wiedziałem ci ja o tobie... Juści się o pannę bić nie będziemy, kiedy, jak mówicie, obu nie chce...
— A żadnemu z dwóch jej nie dadzą, choćby i chciała, — dodał Wacek. Co to gadać daremnie! Ona od siebie nie zależy, starościnie wszystko winna, a pani dla niej wymaga wiele.
— No — jakeś mój brat, — zerwał się Wicek żywo, — jakeś brat, i jakeś poczciw, mów otwarcie. Kocha ona ciebie? Gadaj prawdę jak na spowiedzi. — Serce mi pęknie, — niech pęka — ale Bogiem się klnę, nie mruknę i ustąpię...
Z podniesioną głową słuchał Wacek brata uważnie, mieniła mu się twarz.
— Tyś poczciwszy odemnie, — rzekł wyciągając rękę, którą Wicek pochwycił i ścisnął. Bóg zapłać, — klnę ci się na wszystko — czy ona mi sprzyja, nie wiem... Nie wiem.
Westchnął spuszczając oczy.
— Albo ja ją rozumiem? — mówił, — jużci dobrą jest dla mnie, ani słowa. Są takie dni, że spojrzy, zagada, serce poruszy — zdaje się — któż ją wie, może i dobrze życzy... Przyjdzie drugi dzień, stroni, nie odezwie się, jakby nie widziała... Człowiek na przemiany desperuje i szaleje — a nie wie nic.
— A! — zawołał Wicek, ręce łamiąc, tak jest i ze mną! Nie wiem do dziś dnia, czym jej miły, czy wstrętny... ale to wiem, że czy tak jest, czy owak, ja jej kochać poprzestać nie mogę — bo — bo nie mogę! — wybuchnął — bo nie mogę...
— Toć i ze mną, — dodał Wacek smutno, — a żebyśmy dla niej mieli sobie przestać być braćmi —