Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Westchnął Wacek... Zamilkli.
— Prawdą a Bogiem — rzekł młodszy, — mógłbyś do mnie, objeżdżając lasy, czasem wstąpić. Wiele to razy tak było, żeś u leśniczego pod nosem moim popasał, a mnie minął.
— Ot ja nie wiem, czy się to kiedy wydarzyło — zamruczał Wacek, — może być, alem pewnie spieszyć musiał.
— E! e! — zaczął Wicek, — mówmy prawdę, nie chciało ci się.
— No — a uderz się w piersi, — odezwał się starszy. Bywasz często, o! i bardzo często w Zalesiu, a czy kiedyś się tak wybrał, żebyś mnie tam zastał!
— A jam temu co winien! — wykrzyknął Wicek.
— Gadaj zdrów — jakbyś to nie wiedział, kiedy mnie można znaleźć, — mówił Wacek; — jać przecie mam dni moje, w których objeżdżam lasy.
Wicek ramionami ruszył.
— Dosyć, że jakoś się nam spotykać codzień trudniej, — rzekł. — Ludzie to nawet uważają, że my siebie unikamy — ale — jam nie winien.
— Ani ja — ani ja — przerwał starszy...
— A któż? — zagadnął Wicek...
— Albo ja wiem mruknął drugi.
I siedzieli znowu jakiś czas w milczeniu, spoglądając w prawo i lewo... W prawo, chmura wróbli unosiła się z krzykiem nad zaroślami i staremi krzyżami, w lewo, dwie sroki na mur wlazłszy odpowiadały im wołaniem szyderskiem.
— Wyście nawet gospodarstwa mojego nie widzieli prawie, — odezwał się wreszcie Wicek, — a słowo daję mógłbym się pochwalić. Starosta, jak ostatnią razą zajechał do mnie, nie mógł dworku poznać i zabudowań... Tak go to zdziwiło, że na dzierżawce tyle sobie pracy zadaję, iż chyba na gniazdo kwilę. A no — dalipan, nie byłbym od tego! Rozśmiał się Wicek i spojrzał na brata. Wacek siedział pochmurny długo.