Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kobiece serce jednak litościwsze było... Spojrzawszy w oczy księdzu, nie chciała nań gderać stara klucznica, — westchnęła tylko...
Ręką podparła brodę i stojąc patrzała mu w oczy.
— Nakarmić to, odziać, fraszka — rzekła jakby sama do siebie — ale kto to będzie tego pilnował? Niechno jegomość pomyśli! Dziś to nic, ale jak się to cokolwiek odgryzie, obezna, oswoi — to tu tego wszędzie pełno będzie, i w ogrodzie, i na cmentarzu, i po izbach!
Milczał obwiniony...
— Jakoś to będzie — wybąknął wreszcie, — obmyśli się... zobaczycie... To ten, to ów zajrzy... No — a może się gdzie odda do szkółki... Nie frasujcie-no się... A jedli?
— Matko miłosierdzia! — przerwała klucznica — żeby jegomość widział, jak jedli, jak chlipali, — co chleba spożyli — strach... Gdzieś ich głodem morzyli... Zrobiłam jajecznicę z ostatnich jaj, no to tę i podróżna też jadła.. dzieciom na prędce zgotowało się polewki z okrasą... no i chleb... Jak się wzięli, ażem stojąc patrzała i dziwiła się.
— Chwalić Boga — chwalić Boga! rzekł śmiejąc się proboszcz... aby u mnie choć głodu nie zaznali... A gdzie ich pomieścimy?
Zamyśliła się stara Durska.
— Na wikarceby można — ale tak samych jednych — strach... a kogo im tu dać? Bartoch głupi...
— Niech się Hruszka w progu położy...
— Pijaniusieńki...
— Skaranie Boże...
— Ale już tam temu zaradzę — poczęła Magdalena — siana się im zaściele i kilimek... bo pościeli oni żadnej nie mają.
Radzili tak długo, poczęła i podgderywać klucznica i postękiwać, proboszcz zawsze w takich razach jeden miał ratunek — brał za brewiarz. Naówczas zamykały się usta i Durska odchodziła, choć mrucząc. Mogła wojować z księdzem Paczurą, ale nie z jego bre-