Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zgryzł się Wacek mocno.
— Niech to będzie między nami, prosił mnie o sekret...
Trochę mając zapasu, chciał heroicznie bratu nim służyć Wacek, a że go był ulokował u starosty, odezwał się z tem, a Śniehota go zburczał.
— Dajże pokój — da on sobie rady... Nie masz się co z zapasów odzierać — ja mu już pomogę...
Niespokojny był Wacek, lecz że od brata wiadomości żadnej nie miał, a przycichło ztamtąd, czekał czy się nie odezwie.
W parę miesięcy potem, jakoś już jesienią późną, odebrał list od Wicka.
Pismo było jakoś niezrozumiałe, a tak się zdawało niedorzeczne, że z niem do starosty przyszedł...
— Co to tam za papier trzymasz? — spytał Śniehota.
— List od mojego brata — zebrał się nareszcie napisać, ale mu się czy w głowie pomieszało, — czy co takiego?
— Cóż on tam pisze? — Starosta spojrzał z miną bardzo nasępioną, — a wiedział dobrze, co stało w liście.
Wacek ciągle ramionami zżymając i cudując się — począł czytać. W istocie, list był dziwaczny. Wicek zaklinał brata, aby dla bardzo ważnego interesu, znajdował się w Horodle na dzień i godzinę naznaczoną. Tak to było enigmatycznie ułożone, iż nie wiedzieć czego się domyślać, ale pojedynku najprędzej. Starosta, który list kazał sobie podać i sam go odczytał, był też tego zdania, że pewnie szło o wyzwanie na rękę.
— Otóż biedy napytał, — rzekł, — a nigdym się tego po nim nie spodziewał. Prawda, że żywy jest, ale ludziom nigdy nie daje powodu do zaczepki, zkąd mu to przyszło? Hm — osobliwa rzecz.. A no — krew nie woda! i to po ludziach chodzi.
Wacek chciał się wybrać wcześniej, starosta go