Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czali się o coś gospodarskiego, o kury, o gołębie, o ogrodowinę, o motki, o takie prozaiczne rzeczy, że w tem sentymentu, między talki i marchew, nie sposób było pomieścić.
Ale spory odbywały się wesoło i zabawnie, Wicek słynął jako gospodarz, Zuzia miała pretensję być gospodynią, jakich mało... Rodzaj współzawodnictwa zawiązał się między nimi.. Ile razy przybył do Mysłowskich, wnet mu się chwalono z czemś, a on się popisywał też z tem, co u niego się zrobiło.
Raz okrutna sprawa była o dynię, którą się Zuzia chwaliła, a która miała ważyć coś około trzydziestu funtów; Wicek ręczył, że u niego są większe i przywiózł w beczce takiego olbrzyma, że otrzymał zwycięztwo.
— Ale to pięknie, pięknie! że pan mnie dałeś harbuza! — cicho, żartem, szepnęła Zuzia...
Wicek się zaklął, że nie miał złej myśli. A! w istocie — marzyło mu się cale co innego tylko w sumieniu czuł się nieczystym, zdradzając miłość starą, pierwszą, najdroższą.
Czy państwu Mysłowskim przyszło kiedy na myśl, że z tej przyjaźni co więcej być może? — odgadnąć trudno.
Przyjmowali serdecznie sąsiada, ile razy przybywał, a dawano mu swobodę zabawiania się z przyjaciółką najzupełniejszą. Zuzia chętnie bardzo, może chętniej niż do młodszych, wybiegała do pana Wincentego, aby się z nim pośmiać i pogawędzić. Różniła ją ta chwilowa wesołość od panny Konstancji, ale — ale — Wicek znajdował, że wesołość Zuzi do powagi Kostusi, jak dwie krople wody była podobną.
Mybyśmy za to nie ręczyli — oczy jednak czarne miały wyraz ten sam głęboki, zadumany, pytający, niepokojący, i choć usta się śmiały i szczebiotały — one patrzały uroczyście.
Gdy panna dorosła, Wicek uczuł się nieszczęśliwym, niespokojnym, jednem słowem zakochanym. Najgorzej było, iż mu się zdawało, że kochał zawsze tam-