Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dosyć, że ta Konstancja nie tylko nas opuściła sama, ale jeszcze nam ludzi pozabierała za sobą, — westchnął z cicha — taka to pociecha, gdy człek wychowuje sieroty...
Starosta poszedł zaraz opowiedzieć o tem żonie, która, o lepszej partji marząc dla swej faworytki, nie mogła się wydziwić sędziemu, co ją za Wacka już wydać przyrzekł... i protekcję mu obiecał. Choć go lubiła staruszka, ale z Kostusią porównywać się nie mógł jej zdaniem.
Jak tylko odprawę od starosty dostał Wacek — nie mógł już wytrzymać, natychmiast się wybierać zaczął, i tak się dobrze uwinął, że na ową niedzielę stanął w Muchomorach.
W oknie naówczas stojąca panna Konstancja z sędziną, gdy go poznała, zaczerwieniła się jak piwonia, i odeszła pomieszana, boć łatwo się było każdemu domyślić, co tu młodego chłopca tak pilnie pędziło.
Witając jednak sędzinę, Wacek się wytłómaczył, że go starościna przysłała dowiedzieć się, jak państwo dojechali i — o zdrowie panny Konstancji.
Tym sposobem wykłamawszy się trochę, Wacek, widząc pannę zakłopotaną swem przybyciem, napastliwym być nie chcąc, usunął się na bok, i z Hadziakiewiczem, trochę mu znanym z wesela Matuskich, rozpoczął rozmowę.
Goście tymczasem napływali, a mężczyzni zwłaszcza, co który zobaczył synowicę państwa sędziowstwa, to za głowę się chwytał i w pochwałach rozlewał. Junoną zwali ją jedni, Wenerą drudzy, inni Djaną — i cała mitologia zużytą została na uwielbienia. Sędzina śmiejąc się szeptała: — A co? nie mówiłam! Niema równej.
Młodzież kołem ostąpiwszy panie, które w jednym kątku siedziały, wejrzeniami strzelistemi aż inkomodowała nieszczęśliwą ofiarę, która oczu nie mogła podnieść, żeby nie spotkać wzroku natrętnych. Mieszało ją to mocno. Niektórzy tak byli niedyskretni, iż