Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się nie mógł, choć z twarzy i miny podobał wielce... Była tedy chwila niepewności i wahania, oglądano i badano Janka jak konia na przedaż wyprowadzonego, w końcu sprowadzono z dziedzińca trzech paniczów, aby im go zaprezentować. Dzieciaki przyszły go dokoła też opatrywać, nie bardzo rade może nowemu towarzyszowi. Janek stał milczący, odpowiadał śmiało, a resztę polecił Bogu. I to nie po myśli było wdowie, iż w winiarni czas jakiś służył, ale przeważyła rada Bramińskiego i — Janka przyjęto... Pocałował w rękę Panią Salomonowę... umówiono się, iż jak można najrychlej się sprowadzi... a tymczasem chłopak pędem pobiegł nazad do Materskiego, bojąc się, że tam już sądny dzień zastanie. W istocie gotowało się jak w garnku, ale gdy nadszedł, Materski złagodniał i wszystko weszło w karby zwyczajne. Za stołem w izbie siedział Brzeski już za swoją miodu lampeczką... Przywitał Janka czule... Słyszał zdala wrzawę i pytania:
Gdzieżeś to chodził? a coś robił? czego tak długo bawiłeś?
— Porzuciłbyś bo tych Materskich — rzekł cicho do Janka — jabym ci inne znalazł miejsce...
Chłopiec nie chciał się jeszcze wydać z tem, że je już miał, i spytał:
— Jakież proszę pana?
— Tu w Krakowie, widzisz — odezwał się Brzeski — trudno o to... Jabym cię zawiózł... mam znajomego w klasztorze, przy szkole... w pewnem miejscu... miałbyś wszystko, opływałbyś jak pączek w maśle... a co ci to niejedno? tu czy tam, byle szkoła? Ludzie poczciwi... uczeni... Chcesz? zabierz manatki, zajadę po ciebie jutro w nocy i... już się o resztę nie troszcz...
Janek nic nie odpowiadając skłonił się; myślał, że się to w przypadku grymasów pani Salomonowej przydać może...
— Niechże mi pan da cokolwiek czasu — rzekł... Toć to... tak się wyrwać trudno... muszę zmiarkować. Za dobroć pańską wiecznie mu będę wdzięcznym...