Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy się chciał napić co dobrego, przysunął się tak o szarej godzinie, zawiązany. Materski nigdy nie śledził, kto pił, byle wypiwszy zapłacił... I tym razem choć popatrzył trochę, ustąpił z drogi... poszli dwaj ichmość do bocznej izby... Janek za nimi... poznał zaraz p. Brzeskiego...
— Pan tu ostatnią razą prawie całą butelkę miodu zostawił, czy mam ją podać? — spytał...
Co Brzeski odpowiedział, nikt pono nie słyszał, znać mu się język plątał... Oba przybyli zapatrzywszy się na Janka stali gdyby osłupieli. Ten ich wziął za napitych. Powtórzył pytanie, kiwnęli głowami... Janek wyszedł... Zaledwie znikł, słuszny mężczyzna padł na ławę i za głowę się pochwycił.
— Prawda jest — zawołał — prawda, żyw nieboszczyk! To nieszczęście... żyw... on tu pozostać nie może... Róbcie co chcecie, bierzcie co chcecie... Pomsta to Boża chodząca. Struchlałem zobaczywszy go... Brzeski... dnia jednego nie można zwlekać... ludzie już gadają... sprzątnąć go należy... sprzątnąć...
— Na miłość Bożą! cicho — przerwał Brzeski...
Janek wchodził właśnie z uśmiechem stawiąc butelkę i lampeczki. Oba rozmawiający zamilkli jak przerażeni znowu... Brzeski znać pierwszy ochłonął.
— No — rzekł do chłopca — a jakże tam waszeci z Materskim?
Zdziwiony nieco chłopak rzekł: — A cóż, dobrze mi tu jest...
— Ale byś asan czegoś lepszego wart — dodał Brzeski zwolna. — Masz przystojną dosyć postać i znać, żeś roztropny... poszedłbyś na dwór, wzięliby cię dla urody, i czegoś byś się dosłużył...
— Na dwór? — zapytał Janek — na jaki?
— Na pański! Życie tam lepsze niż tu...
— O! ja się z miasta nie ruszę — rzekł chłopak — bo ja tu uczyć się mogę i uczę.
— Hę? czegoż? — zdziwiony podchwycił Brzeski, bo drugi pił i milczał.
— Łaciny, a po trochę tam i innych rzeczy...