Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech będzie pochwalony! — Po odpowiedzi trochę zadychana wschodami, wieśniaczka podniosła głowę i popatrzywszy dokoła, zapytała nieśmiało. — Przepraszam jejmość, niech się pani nie gniewa, czy tu mieszka ks. Hodowski?
— Ks. kanonik profesor Hodowski — poprawiła Maciejowa — no tak! toć przecie kamienica nasza, a co ci do niego?
— A, przepraszam jejmość — dodała stara — mnie to do niego nic, ale... tu... ja... bo to... Tu jest chłopiec Janek...
— Jaki chłopiec? gdzie? co za Janek? po co wam do niego? — poczęła Maciejowa...
— Jakto? nie ma go tu? — rzekła przestraszona wieśniaczka.
— A cóż ci do niego?
— Toć to ja go wyniańczyłam i wychowałam od maleństwa — cicho poczęła przybyła. — Maciejowa, której z Jankiem było dobrze, ulękła się, żeby go jej nie odebrano...
— Czekajcież — odezwała się — co my tu będziemy przede drzwiami gadały, chodźcie ze mną do kuchni...
Po cichutku obie kobiety przeszły przedpokój. — Głośno nie gadajcie — ostrzegła Maciejowa. — Chłopiec tu jest. Kanonik go sam uczy... ale jeźli go odbierać myślicie, to mu świat zawiążecie... On go na ludzi wyprowadzić może, jak już nie jednego z łachmanów wyciągnął na Boży świat... Panu Bogu dziękujcie tylko.
— O! moja dobrodziejko! składając ręce zawołała wieśniaczka — już go ztąd brać nie myślę, grzechby był... tylko mi się za niebożątkiem stęskniło... a no, prawdą a Bogiem, chciało mu się i gościńca przynieść, i koszulinę świeżą...
Maciejowa pokiwała głową. — Toż w tem nic złego, ale my tu jemu z głodu, ani z nędzy przepadać nie damy... bądźcie spokojni... O chłopcu ja nie zapominam, je do syta, i bielizna mu się przepierze... i robactwu go jeść nie dozwolę...