Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, to chyba życzy sobie, ażebym ja ztąd wyszedł i uwolnił ją od moich odwiedzin.
— A! bynajmniej, bynajmniej — począł Bronisz — bo nawet dziś ma bardzo ważny interes do J. W. pana...
Podskarbic popatrzał nań.
— Uczyńże mi tę łaskę — odezwał się ironicznie — i racz mi powiedzieć jasno, do czego krętemi tak idziesz drogami?
— Wypadek w istocie osobliwszy — rzekł Bronisz pozornie bardzo obojętnym tonem. — Kilkanaście lat temu, pani raz na drodze pod Krakowem spotkała chłopaka, tak nadzwyczaj podobnego...
— Słyszałem o tem! słyszałem! — gwałtownie wybuchnął podskarbic — cóż dalej? co za związek...
— O też tu właśnie wczoraj w Warszawie u pani pisarzowej znowu przypadkiem osobliwym się z nim zjechała...
Podskarbic pobladł, buta go zupełnie opuściła, począł się oglądać dokoła, jakby szukał drogi do ucieczki, a udawał, że się uśmiecha... I cóż tedy? spytał jąkając się.
— Proszę J. W. pana, tak osobliwego podobieństwa, jak tego chłopca do nieboszczyka wojewody, wystawić sobie trudno... W dodatku to znamię pod uchem, które miał wojewoda i które zmarły zawcześnie synek wziął po nim...
Podskarbic szukał krzesła i zsunął się na nie.
— To się trafia... hm — począł niewyraźnie — może to naturalne dziecię jego... Wszystko być może...
— Zapewne, żeby to być mogło — odparł Bronisz — ale za pierwszem spotkaniem, gdy się zrodziła jakaś wątpliwość o to dziecię, bo i wiek jego dziwnie się schodzi ze zmarłym synkiem J. W. pani, przyznaję się J. W. panu, gdyśmy powrócili do domu, tak byłem jakoś dręczony niepewnością, czy się co nie stało... bez wiedzy państwa... jakaś niegodziwość, że poszedłem z proboszczem do grobu i zrewidowałem trumienkę Jasia... a w niej, jak świadczy... oto ten protokół, znalazły się tylko kamienie... Ślad to więc zbrodni...