Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ramieniu — pojmuję ojcowską jego boleść. Król jest sprawiedliwy, ale serca litościwszego nadeń nie ma nikt. Oszczędzim sromoty rodzinie i jemu, sprawa się stłumi, zamilczy....
— A jeźli on się okaże niewinnym?
— Jakimże sposobem nim być może? są dowody dotykalne — przerwał prałat.
— Ja nie wiem, ja nic nie wiem, ja wiem jedno, że on musi być niewinnym. Ojcze mój — tu schylił się chcąc w rękę całować prałata, który się cofnął — zaklinam was na pamięć matki, na rany pańskie... pozwólcie mi się z nim widzieć... mówić!...
— To być nie może i odemnie to nie zależy — odparł Albertrandi. — Znaleziono u niego kilka z monet skradzionych, ale cała ich massa znikła; musi powiedzieć, co zrobił z niemi... Indagują go, przyznać się nie chce, a dopóki szkoda nie będzie odzyskaną, nikt się z nim widzieć nie może.
Stary załamał ręce.
— Ileż ta szkoda wynosi? — zapytał.
— Przeszło tysiąc czerwonych złotych — rzekł prałat.
— Ja składam jako kaucyą te pieniądze — odparł gorąco starzec — a dajcie mi go widzieć! dajcie mi pomówić z nim.
— Powtarzam wam, to nie zależy odemnie...
Kulawy mężczyzna sparł się na kiju, odstąpił nieco, pokorna postawa jego zaczęła nabierać wyrazu jakiejś obojętności i pogardy. — Czyńcież, co wam sumienie dyktuje — rzekł szydersko... gubcie powierzone wam dziecko... jeźli wam to nie cięży na sumieniu. Bóg niech wam przebaczy... Biada tym, co dziecko myśląc ocalić, w tę waszę otchłań rzucili...
Mówiąc to chciał niepokłoniwszy się odchodzić, gdy oburącz pochwycił go Albertrandi.
— Ale na Boga, rozżalony człowiecze, cóż było zrobić? — zawołał.
— Co było zrobić? — krzyknął zmarszczony starzec. — Przybłęda jakiś, włóczęga obcy razem z Leliwą