Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wprowadzono go pod imieniem Leliwy; kto? jak? nie rozumiem i trwożę się...
— Leliwa! ten śliczny blondynek! Cherubinek! który ocalił pisarzównę od niedźwiedzia... wiesz o tem?
— Nie, nie wiem...
Estella poczęła historyą niedźwiedzia, panny i pazia... Podskarbic słuchał z kolei zdumiony...
— Ten chłopiec jest na takiej drodze... że doprawdy może zajść daleko — mówiła hrabina — wszyscy się nim rozkoszują, chwalą go, protegują.
— Ależ przecie — przerwał podskarbic — nie może się nawet z rodziców wykazać?
— No, a ci co go tu wyprowadzili na świat tak zręcznie, potrafią mu i jenealogią zesztukować — śmiejąc się rzekła Estella. — Czy tylko ty się nie mylisz, bo strach ma wielkie oczy.
— Radbym się mylić, lecz dowody mam wszelkie... Zapewne, dopóki ja żyję — mruknął posępniejąc podskarbic — chłopiec pozostanie, kim jest, lecz... po mej śmierci! Co za sromota dla imienia... wszystko się może wyjawić... wyciągną mnie z grobu... ten sługa, zdrajca niepoczciwy...
Estella ochłonąwszy bawiła się już końcem chustki...
— Ależ bo pozwól sobie powiedzieć — rzekła — postąpiłeś sobie w całej tej sprawie najnieroztropniej; któż rzeczy robi przez połowę...
Nastąpiło po tych wyrazach, pełnych strasznego znaczenia, długie milczenie...
— Kto wspólników takiej roboty... zostawia pod ręką, aby każdego czasu zdradzić i świadczyć mogli?
I znowu było milczenie. — Byłeś bardzo złym, bardzo zepsutym — dodała Estella — a razem z tem, nadto dobrym i bojaźliwym... Que voulez-vous? qui veut la fin, veut les moyens.
Podskarbic nic nie odpowiedział. — Tyś całe życie zawsze wszystko, nie wyjmując miłości, robił po połowie... dlatego zostały się zgryzoty, strapienia i zawody...