Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niądze, zapłacę ci... ja o nim wiedzieć muszę... a przekonany jestem, że ty wiesz... że ty...
— Opamiętajże się pan — powoli począł Brzeski, który znacznie ochłonął, zkąd to posądzenie, żebym ja o nim mógł wiedzieć, żebym ja się nim miał zajmować? a mnie to do czego? co mnie obchodzi jego życie lub śmierć? Chłopca pewnie rabusie zasłyszawszy o pieniądzach zabili i trupa przechowali...
— Byłby ślad; nie! to twoja sprawa! — powtorzył Podskarbic — mam poszlaki, uwiozłeś go z Krakowa, skryłeś... czekasz chwili...
Brzeski ramionami ruszył.
— Zkądże by mi to tak nagle przyszło? — spytał szydersko — przecieżem was od niego uwolnił; toćbym ratując sam na siebie postronek kręcił!..
— Chcesz się ratować, ratując jego...
— Zastanów się pan: gdybym ten zamiar miał, czemużbym go już przez te lata nie doprowadził do skutku?
Podskarbic począł chodzić po izbie niespokojny...
— Wszystko to wykręty i kłamstwa... — rzekł — ty czekasz godziny i zasadziłeś się na mnie.
— Gdzież dowody? gdzie?..
Podskarbic podszedł i poczęli, jak dwaj zapaśnicy, którzy się za barki pochwycić mają, przypatrywać sobie. Brzeski wytrzymał wejrzenie i dostał kroku...
— Jadę do Warszawy — rzekł Podskarbic — jedziesz ze mną.
— Po co? na co?
— Zobaczymy...
— A gdybym nie chciał?
— Wezmą cię gwałtem...
Brzeski podumał. — No, to pojadę — rzekł — lecz jeśli się pan spodziewasz, że może bezbronnego pokrzywdzić potrafisz, mylisz się. Teraz jam ostrożny, nie dam się. Spodziewałem się napaści... mam za sobą takich, co mnie podtrzymują... Jechać? jadę! ciężar pan mieć będziesz ze mnie, nie pociechę, a jeśli myślisz, że co wskórasz, mylisz się srodze...