Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miał przeciw niej... Planetami, jak to powiadają, różnie mi się okazywała, czasem drażniąc i sprzeciwiając się jak dziecko, to znowu dobra i potulna jakby inna całkowicie. Kto może kamieniem rzucać! nie godzi się... nie godzi... Zawszebym wolał, żeby nasz Oleś kogo innego wybrał, nie jakąś tam wdowę czy rozwódkę, co długo po świecie latała i zbyt wiele doświadczyła... ale jeśli jest w tem wola Boża, my nie poradzimy... A Oleś taki widocznie tęskny i chodzi od jej wyjazdu jak przybity.
— Cóż pani chorążyna? — spytałem.
— Milczy i oboje jakby tego nie widzieli... nie ma bo co życzyć zapewne, ale... jeśli się nie chce żenić całkiem?.. Zresztą co ja tam wiem, mój Jasiu — dodał — ogłupiałem formalnie, i nie ja sam, ale my tu wszyscy... szczęściem że sobie pojechała; daj Boże tylko by i nie powróciła. A wiesz — dorzucił po chwili — kanarek mi najpiękniejszy, śpiewak doskonały, zdechł; co mu się zrobiło nie wiem, posmutniał, osowiał, najeżyło mu się pierze, jeść nie chciał i nie mogłem go uratować.
Wtem zasygnowano na mszę. Kanonik chwycił za brewiarz (stary rozumie się). Będziesz mi służył — rzekł — jak pierwszą razą kiedyś tu do nas przyjechał; zaczynajmy od Boga.
I poszliśmy drogą do kościółka, witając się z wysypującemi powoli ze dworków mieszkańcami Borowej, którzy mnie serdecznie dopytując o podróż przyjęli. Na cmentarzu spotkałem panią chorążynę, która mnie chwilkę wstrzymała, dowiadując się o rodziców; czegoś mi się wydala bladą, i na twarzy jej mimo rozpromieniającego uśmiechu był smutek tajony a głęboki. Nikt nie wspomniał hrabinej, jakby umyślnie, choć widać było że pamięć jej tkwiła we wszystkich: po mszy z księdzem Ginwiłłem poszliśmy do pałacu na śniadanie. Chorąży uścisnął mnie i rzekł nawet:
— A dobrze żeś powrócił! dobrze!
Pan Aleksander wiedział o przybyciu mojem i podał mi rękę wpatrując się w oczy.