Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

abym ją mógł pozyskać, bo ona też nie chciała mnie, a pomimo to ciągnęła, rwała ku sobie — i gdzie tylko ją widzieć było można, słowo przemówić, pewniem nie chybił.
Wstyd mi było passyi téj, spowiadałem się z niéj i modliłem na intencję, aby mnie Bóg z tych utrapionych więzów wyzwolić raczył. Ilem razy próbował — nie wytrwałem.
Na ratunek wzywałem Skorobohatę, gwałtem się usiłując do niéj przywiązać, i — kto wie — może by to się w końcu powiodło, ale Federba, dojrzawszy tego — tak chodziła około królowéj, około rodziny Skorobohatych, że ją insperate, przemocą za mąż wydała... Dziewczę do mnie lgnące już opierało się nadaremnie, rodzice chcieli tego, partja była dobra — stało się po woli Kostuchy...
Ciarki po mnie chodziły.
Szaniawski mi jedno radził. — Proś się na wieś, do matki, zejdź jéj z oczów...
Rada pewnie dobrą była, ale zejść jéj z oczów znaczyło też i Felisi nie widzieć — a ja sobie mówiłem, — tyle mojego szczęścia że choć na nią patrzę i nasycam się tém.
Przyznałem się przyjacielowi, który takiéj miłości jak moja — niezrozumiał, — miał słuszność, ale co tu pomógł rozum, kiedy człowiek chodził jak pijany.
— No — a cóż poczniesz gdy za mąż wyjdzie? pytał Szaniawski.
— Tak samo się za nią włóczyć będę jako i teraz rzekłem. Ludzie to czarami zwali i trunkom jakimś miłosnym przypisywali takie bezrozumne zamiłowanie,