Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na to, o czem mnie poczciwy Szaniawski niechciał informować oszczędzając umartwienia, o niczem nie wiedząc najlepsze miałem nadzieje, ale raz pierwszy siadłszy znowu u marszałkowskiego stołu — gdzieśmy razem jadali, przekonałem się iż abszyt dostałem, a o dziewczynie płochéj nie było co i myśleć.
W początku o małom się z téj aprehensyi nie rozchorował na dobre — alem na koniec przemógł się i postanowiłem na czas jakiś do matki zjechać, aby Felusię z oczów stracić.
Zameldowałem się więc z rana, gdy się oddziewał król, który o mnie dobrze pamiętał, zobaczywszy mnie zawołał rękę postrzegając na chuście.
— A cóż to waść jeszcze nie wydobrzał! nie mówiono mi o tém nic — przecież staranie o tobie mieli?
Pokłoniłem się dziękując i prosząc o dozwolenie pojechania do matki.
— Jedź rzekł Sobieski, ale młodemu się na wieś zakopywać nie życzę. Wieś nie ucieknie, a młodość drogą jest. Ja o waszmości pamiętać będę, i czy przy dworze, czy w wojsku miejsce się dla was znajdzie.
Kazał mi dać wiatyk, choć skromny, którego przyjęcia odmawiać nie wypadało, i tak francuzki nawet żegnać nie myśląc, zaraz się do podróży sposobić począłem.
Ale dziewczyna była jak młoda tak już dobrze wyedukowana — więc choć miała podostatkiem wielbicieli i mnie puścić nie chciała, a manewrowała tak żem z nią mówić musiał, a zalotne jéj wejrzenie wziąć z sobą do Połonki do domu..
Wiedziałem bardzo dobrze iż na nią rachować, na lodzie budować było, ale czy pasja rozumuje!.