Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo tego nie wiem, ale się boję, by co gorszego nie było na myśli.
— Cóż? co? — począł nalegać Pełka.
— A! łaskawy panie — rzekł, wzdychając, Bernard. — Bóg widzi, że ja tę moją panią, ze wszystkiem jak jest, kocham i szanuję... ale więcej jeszcze dziecko nasze... Jejmość pono radaby się jej z domu zbyć, aby przy niej się źle nie wydawała... a oto gotowy konkurent.
Pełka wykrzyknął ze zgrozy.
— Co pleciesz! człowiek ten mógłby być jej ojcem...
Bernard parsknął pół śmiechem, pół oburzeniem.
— A co to ma do tego! — odparł — ale bogaty pan, okrutnie bogaty... garściami diamenty po kieszeniach nosi... beczkami u niego złoto stoi... to grunt.
— Jadwisia nigdy się na to nie zgodzi.
— A! to dziecko! dziecko! — mówił Bernard, — matka kobieta wytrawna...
Dużo czasu straciwszy, wzburzony i zgryziony Pełka poparł Sułtana i pobiegł już co najprędzej na Wawel... Na konia Gabryk czekał, pośpieszył więc z papierami do króla...
Powiedziano mu, że był w kancelarji i że tam mu iść kazano.
Cisza panowała w komnacie, wśród której kilka stołów było, a przy każdym po dwóch i trzech młodych skrybentów, którymi podstarzały mężczyzna w sukni duchownej dowodził.
W tej chwili czytano królowi jmości list z jego rozkazu napisany do cesarza, a drugi już z papierem czekał, mając mu inny do króla hiszpańskiego wystosowany przeczytać. Na innych stołach gotowały się niemniej ważne i niemniej bezskuteczne odezwy do króla francuskiego, do ojca św. papieża, a nawet do tureckiego sułtana...
Spostrzegłszy król przybyłego Pełkę u progu, ręką mu dał znak, aby, nie przerywając, cze-