Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i drugiej izbie pełno było dworzan, dworu, sług, panów, przybyłej szlachty, mieszczan z prośbami itp. Kilku duchownych także widać było wmieszanych w ten tłum milczący i smutny. Czekano na króla, który o tej godzinie zwykł był iść na wotywę do katedry, u grobu św. Stanisława odprawiającą się uroczyście, z suplikacjami, kazaniem i modlitwami.
Już tego poranku znowu nadeszłe nowiny o zbliżaniu się Szwedów szeptano sobie do uszu, podając pocichu jedni drugim, a na twarzach malowały się wrażenia ich coraz większym smutkiem.
Wtem pośród tłumu dały się słyszeć głosy: Król idzie! król!...
Jakoż zasłona się podniosła, dworzan dwóch, niosących książki nabożne i poduszkę pod kolana, ukazało się we drzwiach, a za nimi Jan Kazimierz otulony płaszczem popielicami podbitym, bo ranek był chłodny, z kapeluszem na głowie...
Nie podniósłszy nawet oczu, przeszedł powoli rozstępującemi się szeregi i skierował ku wyjściu, a za nim co żyło, wedle dostojeństwa i porządku, pociągnęło do kościoła...
W tej chwili wyszła msza święta przed ołtarz, którą celebrował staruszek „in odore sanctitatis“ będący, ulubiony królowi, zaproszony od dominikanów, zwany ojcem Jackiem.
Kazanie, jak zwykle, miał mieć ksiądz kanonik Szymon Starowolski, wymowy wielkiej i surowości a uczoności człowiek, którego też szacowano dla nauki i prawdomówności, bo nikomu nie skąpił jej, a co mu Bóg podał do serca — nie wahał się głośno rzec...
Bardzo w porę tego dnia wziął ksiądz Starowolski asumpt do nauki swej, najwybitniejszej wady narodowej, pychy a buty... którą nieprzyjaciel gnany prawicą Bożą upokorzyć miał właśnie.