Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/60

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    sza, mocniej jeszcze oświecona izba z sufitem złoconym, ale spełzłym, ze ścianami obleczonemi obiciem ciemnem w kwiaty złociste. Drzwi do niej były otwarte, a przez nie widać było towarzystwo liczne panów i pań, rozmawiające dosyć wesoło... W pośród nich stał mężczyzna w czerni, ubrany z hiszpańska... żółtej twarzy, ciemno zarastający, z wąsikiem cienkim na górnej wardze... Ten, spostrzegłszy marszałka, wyszedł zaraz, zdala się z uwagą wpatrując w Pełkę.
    Był to król...
    Jedną ręką trzymał się za kwaścik od krezy, drugą w bok. Twarz, którą Pełka widział w powozie tak smutną, była już wyjaśniona, ale na niej nic wyczytać nie mogło oko patrzącego, oprócz wielkiego znudzenia — ani troski panowania, ani nadziei dni lepszych. Apatja dziwna oblewała te rysy woskowe — wystygłe... do ziewania stworzone. W oczach tylko było nieco życia, i warga, przypominająca krew rakuską, odstawała z pewną dumą.
    — Jak waści mianują? — spytał król zimno.
    — Medard Pełka... n. panie...
    — Pełka! Pełka! stare imię — odparł Jan Kazimierz. — A masz ochotę zostać przy mojej osobie?
    Medard trochę się potrzebował namyślić.
    — Jeśli bić się mamy, n. panie, — rzekł — zostanę z chęcią.
    Coś jakby rumieniec przebiegło po królewskiej twarzy.
    — I ja tego szczęścia wyglądam, mój chłopcze, odezwał się wzdychając — modlę się o nie do N. Marji Panny. Daj nam je Boże obu!
    Medard zmilczał.
    — Nikogo siłą w służbę do siebie nie zaprzęgam, — dodał król — choć mi dziś ludzi braknie, ale ja kwaśnych twarzy nie lubię, ochocze tylko, ochocze... rozumiesz waść?
    — Rozumiem, najjaśniejszy panie, aleć one na