Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/527

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie do uwierzenia to, lecz łowczybyś nie skłamał, bo takiej rzeczy wymyślić trudno...
— Klnę się waszmości na wszystko najświętsze, prawda jest... Kobiety tej teraz nie poznać...
Od łowczego poszedł zaraz Rożański do doktora.
— Rób ty sobie, co chcesz, uprzedź go o mnie, czy mnie bez ogródki wprowadź, ale ja się z nim widzieć muszę.
— Zobaczymy, — mruknął doktór — dobiorę chwilę... zobaczymy...
Nazajutrz, niby odniechcenia, siedząc przy łóżku, bo mu jeszcze wstawać nie dawał, odezwał się Ławręcki:
— Widziałem też w mieście kogoś, którego by waszmości miło było pewnie zobaczyć
Chory oczyma pytał ciekawie...
— Pylada waszego, pana Wacka Rożańskiego.
Pełko pobladł.
— Czyście uchowaj Boże mówili co z nim o mnie?
— O was mówiłem, alem nie powiedział, że tu jesteście, bo wam spokojności potrzeba...
— Klął na mnie i piorunował?
— Wcale nie, ubolewał tylko, a mówił z wielką kompasją, bo to człowiek dobry i serce złote — rzekł doktór. — Wiele pono miał biedy z waszej przyczyny, lecz się to już załatało... Panna wyszła zamąż.
Pełka odetchnął.
— Długo on tu zabawi? — spytał.
— Jeszcze dni kilka. Powiedziano mu, żeście na Śląsk zbiegli, nie chciałem go z błędu wywodzić, radby się bardzo z wami widział...
— Byćże to może? — a to mi go prowadźcie! szczęśliwy będę, gdy mi przebaczy i spokojniejszy się już na pokutę zakopię.
Ławręcki głową pokiwał.