Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/522

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w ulicy pokazywał i pytany o pana nazwisko, inne powiadał.
Upłynęło parę tygodni od wypadku nieszczęsnego, gdy jednego dnia, biegnąc do apteki oo. jezuitów po lekarstwo, Gabryk niemal nos w nos spotkał się z łowczym Godziembą, idącym z różańcem po staremu do kościoła... Stary go poznał, a że zawsze ciekawym był i plotkarzem, za połę go pochwycił i zatrzymał.
— Gabryk, na rany Pańskie! — zawołał. — Co ty tu robisz?
— Ja? a no... z Laskowskimi przybyłem.
— A Laskowscy tu co robią?
— Chłopca do szkół odwieźli.
Kłamał biedny Gabryk bardzo zręcznie.
— No, cóż się z tym zbójcą stało? — zapytał — gdzie on?
— Zagranicę uszedł — rzekł, kończąc, Gabryk.
— Poco? naco? — odparł łowczy.
— Boć pewnie go pozwą.
Łowczy ramionami ruszył.
— A to ty nic nie wiesz — rzekł cicho, do ucha mu się nachylając. — Pisarzowa żyje, rana się niemal zgoiła, a no, wstała z łóżka jakby inna kobieta. Gdzie onaby go pozywać miała!... ona za nim szaleje... ona o niego się tylko frasuje... aby jej przebaczył!
— O kogo?
— A o tego utrapionego Pełkę, — rzekł łowczy — tak ją skonwinkował, mosanie... Matka się chciała coś odezwać — gdzie? co? ani słowa nie dopuściła nań powiedzieć. Dobrze uczynił, że mnie ukarał, wartam była tego... Padłabym mu do nóg, gdybym go zobaczyła... błagając o przebaczenie...
Taka... z pozwoleniem, głupia! — dodał łowczy — kto kiedy babę zrozumiał!...
Firlej jak się o jej zdrowiu dowiedział, przystawił się zaraz z pierścionkami. Gdzie zaś! nie dała mu się na oczy pokazać, pojechał jak zmy-