Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili zapukano i weszła matka, która pono podsłuchiwała.
— Czemu ty się nie kładziesz, moje dziecko? — odezwała się. — Słyszę, żeś tu jeszcze dawała Pełce audjencję... O! tegoby dawno czas był odprawić... to zgaga ten człowiek...
Pisarzowa słuchała obojętnie
— To bo dziwna rzecz, — rzekła — gdy u mnie jest, nudzi mię, gdy go niema, tęsknię po nim...
— Boś nawykła do tego niezdary!... I pocóż go było odbierać tej jejmościance, a sobie brać ciężar?... On ci tu nie pomoże do wyjścia zamąż, a przecie wyjść trzeba... Ten wdowi stan przeciągnąć... na nic się nie zdało...
— Pełka już grozi, — cicho ozwała się pisarzowa — że nikogo do mnie nie dopuści...
Cyrulska ruszyła ramionami.
— Niema się go co bać, a z Firlejem kończyć...
— To mi pójdzie precz... — westchnęła pisarzowa — a ja tego nie mogę znieść...
— Sama już nie wiesz, czego chcesz — poczęła, gromiąc matka. — Mówię ci, raz się go pozbyć... Ja Firlejowi, który usycha z miłości, zrobiłam nadzieję.
— A czegóż się śpieszyć? — zakończyła piękna pani — ja jeszcze sama nie wiem, co pocznę!
— Widzę, żeś ty nieporadna — odezwała się wkońcu matka — a więc ja muszę wszystko wziąć na siebie... Zobaczysz, przyjdzie szybko do końca... daj mi tylko się zawinąć koło nich...
Nie odebrawszy odpowiedzi, wyszła pani Cyrulska, a pisarzowa pozostała nieruchoma w krześle, patrząc w stojące przed sobą zwierciadło. Myślała o Pełce... Prawdę rzekłszy, zamążpójścia za niego nigdy nie przypuszczała. Był to wierny sługa, obrońca, ofiara... stworzenie przeznaczone na to, aby wzdychało, słuchało i cierpiało.