Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/507

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mogłeś się pan przekonać, że gdy ona na niego popatrzy, to widać, że drwi — dodał Godziemba.
— Cieszę się niezmiernie, iż tak rzeczy stoją; — rzekł Pokubiata — więc między panem Firlejem a mną sprawa. Co waszmość myślisz? kto tu z nas komu ustąpi?... Ja nie mam ochoty, wy pono także. Bić się nie wypada.
Tak się cały ten dzień ważyły losy między obu pretendentami... I nie byłoby dziwu, gdyby to jeden tylko lub nawet parę dni trwało, że ich na próbę brała i poznać się starała... — przeciągnęło się to do dwóch tygodni, bo ich ciągle zatrzymywano, gdy odjeżdżać chcieli. Zapraszano sąsiadów i wesoło niezmiernie przechodziła żałoba, tylko że skrzypek nie sprowadzano. Matka i łowczy niespokojnem okiem spoglądali, co z tego wyniknie, a rzeczywiście odgadnąć było trudno koniec. Jednego dnia przeważał Firlej, i już się zdawał bliskim słowa, drugiego Pokubiata go spędził i triumfował.
Pełka śledził każdy krok.
Jednego wieczora na trzecim tygodniu późno już kazał się Strzemeszance oznajmić do pani pisarzowej, iż ma z nią do pomówienia. Wpuszczono go do sypialni, do której tylko co była weszła. Dawno już bardzo nie mówili z sobą, chłód widoczny ich rozdzielał. Zobaczywszy Pełkę wchodzącego na próg, pisarzowa zbladła nieco i uczuła jakby przestrach, ale prędko odzyskała śmiałość.
— Cóż mi pan powiesz? — zapytała.
— Kilka słów — odezwał się zimno Pełka, którego głos był bardzo zmieniony. — Pani pisarzowa zechcesz mnie posłuchać, bo to może być ostatni raz...
— Dlaczegóż ostatni?
Na to nie odpowiedział Pełka. Zwykle pokorny, tym razem miał postawę dumną i nie korzył się wcale.