Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/485

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chu mówił sobie: — O! o! baba udaje obojętną — coś bardzo łaskawa, trzeba się mieć na ostrożności.
— Czyś pan służył wojskowo?
— A jakże, pisarzowo dobrodziejko, a jakże! i długo dosyć.
— Zaraz to znać z postawy... bo hreczkosieje inaczej wyglądają... Jesteś pan żonaty?
— Dotąd jeszcze nie.
Pisarzowa gryzła w ustach koniec wachlarza, który ze stołu podjęła, a nie mogła się nigdy obejść bez tego sprzętu, tak że przy łóżku na stoliku wachlarz kładła.
— I dlaczegożeś się pan nie ożenił?
— Ha! no... konjunktury — odparł niezbyt wymowny Zboiński — przeznaczenie...
Pisarzowa się uśmiechnęła.
— Więc będziemy we dwoje pokutowali w tem karczmisku? — odezwała się.
Zboiński ramionami ruszył.
— Wiesz waćpan, że tu oszaleć można.
— Cóż ja na to poradzę? możeby pani do domu pojechała?
— Nie mogę — odezwała, namyślając się, pisarzowa — muszę w tamte strony! ale.. słuchaj, panie Zboiński, wam się wszystkim w głowie chyba pomieszało.
Zapytany spojrzał i milczał.
— Widzę, że wy mnie podejrzewacie chyba, jakobym małżeństwu waszego przyjaciela Pełki z Kmicicówną przeszkodzić chciała? nieprawdaż?
Zboiński bał się wygadać, rozśmiał się i głową kiwnął.
— Ale to się wam uroiło! poszaleliście, ilu was jest! — zawołała pisarzowa. — Cóżto? miałabym się za nim tak ubiegać? Wszakże ja i matka pozbyliśmy się go tyle razy, iż wkońcu trzeba być... obranym z rozumu, aby mnie o to posądzać! Patrzajcie waszmość na mnie, panie Zboiński...