Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/484

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy mnie waszmość masz za dziecko? czy za obraną z rozumu? — rzekła wkońcu. — Dosyćby było tego trefnego dworowania, mów mi waszmość prawdę, co to znaczy? com ja waćpanu winna?
Zmieszał się szlachcic.
— Mnie nic, a nic — rzekł — ale... zrządzenie jest takie... Konjunktury, wypadki, iż pani pisarzowa musi albo tu posiedzieć lub do domu pod moją strażą powracać, a dalej jechać, tam gdzie było jej zamiarem... nie dopuszczę. Nie moja to rzecz tłumaczyć jak, co, czemu, dlaczego, przez kogo, jam tu poseł... żołnierz... o niczem nie wiem, a co mi polecono, spełniam, i pani dalej nie puszczę.
— Cóż waćpana do tego zmusza? — zapytała pisarzowa.
— Konjunktury... — przebąknął Zboiński — okoliczności, wypadki... to rzecz mojego sumienia!
— I jakże długo mi tu asindziej siedzieć każesz? — zapytała pisarzowa, tłumiąc niecierpliwość.
— To się... okaże — rzekł, chrząkając zakłopotany Zboiński — nic nie wiem.
— Jestem więc na gładkiej drodze wzięta w niewolę?
— W niewolę? nie, boć do domu nikt wracać nie broni...
Zdawała się zupełnie udobruchana i zaczynała wypadek w żarty obracać.
— Jak się pan nazywasz? — dodała, patrząc mu w oczy.
— Zboiński... — odparł szlachcic, kłaniając się.
— Widywałam Zboińskich z Kostrowca i znałam panią łowczynę...
— Stryjenką mi jest — rzekł Zboiński.
— Siadaj pan... proszę...
Zboiński, sam nie wiedząc, co z sobą zrobić, siadł na brzeżku żydowskiego stołka, ale w du-