Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/474

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nich obejść można. Lecz ksiądz rygorysta zgodzić się na to nie chciał, chociaż nie byłby srodze karany, bo istotnych przeszkód nie było, a o formę tylko chodziło.
Rożański pędził codziennie Medarda do Elżusi, a sam, gdy jechać nie mógł, siadał w ganku i tych posłańców, jak kania dżdżu, czekał, oczy wypatrując na gościniec.
Gdy raz tak siedzi zadumany, wąsa kręcąc, iż go mało nie wyrwie... od gospody nadbiegł z wielkim pośpiechem arendarz. Zoczywszy pana w ganku, zdaleka czapkę zdjął i szybko się przybliżył. Zwykle rozmowy prowadził, stojąc w pewnej odległości, tym razem po przywitaniu, wschody całe przebiegł i do jaśnie wielmożnego ucha pańskiego się pochylił, oznajmując, iż jakaś pani stoi z powozem na gościńcu przy gospodzie i pilno się z nim widzieć żąda.
— A czemuż nie zajedzie do dworu? — zapytał Rożański.
— Ona prosi, żeby jasny pan sam do niej się fatygował... bo bardzo pilny ma interes.
Próbował Rożański dopytać, jak ta pani wyglądała, i dowiedział się tylko, że była niemłoda, a otyła — a jak żyd się wyrażał, kiedyś musiała być cale nieszpetna...
Rożańskiego to tknęło, nie opowiadając się więc żonie, zwłaszcza, że do gospody wcale nie było daleko, poszedł razem z arendarzem. Zaraz ze dworu widać już było kolebkę wpół obłoconą, napół opyloną i ludzi koło niej się krzątających. Ciekawością gnany, przyśpieszył kroku... O kilka kroków był od kolasy, gdy głowę z niej wyglądającą ujrzał i, poznawszy nieszczęsną Cyrulską, o mało się nie cofnął.
Ta go już ręką co najżywiej powoływała ku sobie...
Z marsem na czole, kwaśny, zbliżył się ku niej pan Rożański, witając ją zimno...
Stara jejmość, kazawszy sobie rękę dworzaninowi podać, wysiadła, odeszła kroków kilka-