Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

życia... A no, teraz wybierz już sobie sama, kogo chcesz... ja się nie sprzeciwię...
Bystro spojrzała Jadwiga na matkę.
— Nie mam kogo wybierać! — westchnęła.
— To ci się śni! — przerwała matka — pojedziemy na sejm... roić się będą ludzie koło ciebie. Wyglądasz, gdyby róża... o adoratorów ci nie będzie trudno...
— Wszyscy oni, ilu ich znałam, ilu ich było, ilu się kochało, a matunia najlepiej wiesz, że niemało... złamanego szeląga nie warci...
— Choć aby jeden musiał być lepszy...
Pisarzowa znowu spojrzała bystro, jakby matkę badając — i zmilczała.
Nie było sposobu z niej nic dobyć. Strach brał matkę, bo z taką tajemnicą walka była niełatwa. Wolała dobyć nawierzch ukrytego nieprzyjaciela.
— Ten nienawistny mi Pełka — dodała — toż przecie się niby kochał...
— Tyle wart, co i drudzy! — wybuchnęła, brew marszcząc, Jadwiga. — Przyznaję się, długom mu wierzyła, choć ten, choć jeden — a no i ten zdrajca!
— Dać bo mu pokój: — przerwała Cyrulska — to już stary człek... a wartogłów... Trzy razy mu cię z przed nosa ludzie wzięli.
Jadwiga się wstrząsła...
— Powiem prawdę — zawołała, jakby nie mogąc się wstrzymać — dla niego jednego miałam trochę serca, ale go dziś nienawidzę!!
— Cóżeś to się o nim dowiedziała? — niby obojętnie zapytała matka.
— Niewarto i mówić, — pośpiesznie rzuciła Jadwiga — żeni się, właśnie teraz się żeni!
— A to chwała Bogu, że się sobie żeni, — odezwała się wkońcu Cyrulska — przynajmniej go już nie zobaczymy... mnie on kością w gardle siedział. Szlachcina jakiś, a piął się o senatorskie dziecko... Dojadł mi, dojadł... a jeśli kto wi-