Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tej... chcesz grzywień, zapłacę... a teraz jedź... jedź, póki... póki ci wrota stoją otworem.
— Jedź... jedź na Boga zaklinam, jedź!
Stał dworzanin zmieszany, spoglądając ku Pełce. Wiedział, że tu już pono niewiele uczynić może... a przecie nie śpieszył ustępować.
— Co mam pani powiedzieć? — odezwał się cicho do Medarda.
Ten milczał długo, nakoniec, postąpiwszy krok, rzekł z wysileniem:
— Powiedz jej waszmość, żem póty jej służył, póki wolny byłem, dziś już nie jestem. Słowo dałem, ślub za kilka dni. Życzę pani pisarzowej szczęścia wszelkiego, a no stawić się... nie mogę...
Dworzanin zawrócił się w krzaki, dumnie głową pokiwał, patrząc na Medarda, i zniknął.
Zostali się sam na sam. Medard ledwie na nogach się trzymał. Poprowadził go na ławę Rożański i siedli na niej razem.
— Uspokój się, — rzekł — uspokój, sprawa szczęśliwie skończona, nikt o niej wiedzieć nie będzie, ja ci za złe nie mam słów twych, bom o nich zapomniał... Jeszcze dreszcz po mnie chodzi! Gdyby Opatrzność mnie tu nie zesłała... mielibyśmy dopiero tragedję jutro! O Boże litościwy! ale Opatrzność nad wami i nade mną czuwała... Teraz ja was nie opuszczę, aż po ślubie, a gdy Elżusię poznasz i zbliżysz się do niej — już się ja o was nie zlęknę. Pełka siedział ponury; odniósł wprawdzie zwycięstwo nad sobą, lecz go ono wiele kosztowało.
— Rożański, bracie mój, — rzekł, kończąc rozmowę i ściskając go — nie sobiem winien, ale wam, żem uczciwym został. Niech ci to Bóg na dzieciach nagrodzi.
Żaba szedł powoli do konia, którego był za ogrodem do płotu przywiązał, a idąc klął co wlazło i pięścią się odgrażał zdaleka ku Rożańskiemu.
Jak tu było do jejmości powrócić, potłuczonemu, odartemu i z takim poselstwa skutkiem?