Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/461

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

puszczy wodzić, małom życiem nie przypłacił, okłamał mnie i drapnął. Ledwie z wielką biedą, dowąchawszy się, że tu sprawa nieczysta, ja nazad tu... przybywam dziś... pytam o was? niema. Wyjechał... Konia mi zaraz odebrali. Dalej szlachcic jakiś nadjeżdża, ludzi ściągnęli, dawaj do mnie, i wiązać... Broniłem się i ludzim pociął.
— Ale za cóż wiązać! — krzyknął Pełka — za co wiązać... jak to może być?
— Chcieli mnie do was nie dopuścić. Myślałem, że ducha wyzionę. Siła złego, tylu drabów na jednego, rozbroili mnie, oszarpali, związali jak zbója i rzucili do ciupy...
— To nie może być! gdzie? tu? dziś? — wołał Pełka... — Gospodarza nie było! kto się ośmielił?...
— Ej! — przerwał Żaba — nie było gospodarza, ale były rozkazy... Dosyć, żem się godzin kilka w ciupie przemęczył z kneblem w gębie... alem wkońcu jedną rękę, choć skórę odarłszy, z pęt wyrwał, a za nią poszła reszta... Głupcy, ciupy za mną na zamek nie spuścili nawet, tak byli powrozów pewni... Wysunąłem się im, jak węgorz, dopadłem konia i w nogi... Dopatrzyłem w krzakach, jakeście ichmoście wracali, i postanowiłem, choć życie stawić, a do was się z poselstwem dostać.
Pełka stał milczący, gniewny i niemal oszalały... pierś mu się podnosiła jak kamieniem zgnieciona — myślał i walczył z sobą...
— Co to panie rozmyślać — dodał dworzanin — na koń siadać i ruszać... póki te niepoczciwe intryganty nie zwietrzą. Ja już wiem wszystko, oni tu was łapią do jakiejś dziewuchy, a niema na świecie takiej, choćby najmłodszą i najpiękniejszą była, któraby pani naszej była warta. Żeby ona mnie wolała, — mówił Żaba z uniesieniem — z niebabym chyba do piekła za nią skoczył... Ja pana nie puszczę... na koń i ruszajmy...