Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/452

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co chwila się utrapiony ów poseł przybliżał... Szczęściem z grobli przez łąkę szła drożyna, w lasy, jeszcze w porę nimby ich tamten mógł rozpoznać, skierował się nią Rożański między krzaki łozowe, obiecując bliżej przeprowadzić. Pojechali gęsiego, Rożański przodem, za nim Pełka i wkońcu Zboiński, taką utrapioną, mokrą a grząską ścieżyną nad rowem, że konie po pęciny zapadały.
— Zasmarujemy się hę! — zawołał Pełka — a ja swemu koniowi kopyta umyślnie kazałem szwarcować...
— A no już darmo! wleźliśmy, jedźmy — dodał Rożański — nie spodziewałem się, aby tak mokro być miało.
Tym sposobem szczęśliwie wyminęli dworzanina, a no na tem nie było dosyć... Gdy się trochę z grzęzawicy wydobyli, Rożański Pełkę puścił przodem i zwrócił się do Zboińskiego, szepnąwszy mu:
— Zmyśl, co chcesz, do domu wracaj i posłańca pisarzowej włodarzowi każ do ciupy zasadzić. Innej niema rady. Dać mu w bród wszystkiego i konie pochować.
Zboiński zrozumiał od pół słowa... Nuż się tedy skarżyć, że mu w kościach łamanie przyszło, które na wiosnę miewał, że go kędyś wiatr niedobry zawiać musiał.
Rożański mu dowodził, iż wkońcu się przetrzęsłszy pozdrowieje — a no tamten chorego doskonale udawał, i rychło pożegnawszy ich, do domu nawrócił. Tknęło coś Pełkę.
— Co mu jest? — rzekł — to jakaś sprawa nieczysta? ja tego nie rozumiem. Nie wierzę w tę chorobę...
— A cóżby miało być? — śmiał się Rożański — co ci w głowie? Juści nie do Julki w umizgi powrócił, bo wie, że onaby go wyśmiała, a jabym mu kości pogruchotał.
Zmilkł tedy Pełka i jechał dalej. W istocie drożyna, którą się wzięli, zamiast zbliżyć ich,